Przejdź do treści
Fundacja Przywróćmy Pamięć
Przejdź do stopki

Dziennik walk o Łysy Wierch 1915

Treść

 


Dziennik kolejnego uczestnika walk z marca 1915 r. o Łysy Wierch...

Dla wszystkich, którzy wybierają się na III wyjście na Maniłową w dniu 12 marca br. jak i dla tych z Was, którzy nie będą mogli wziąć udziału w tym przedsięwzięciu, przygotowałem prezent w postaci tłumaczenia dziennika prowadzonego przez kolejnego żołnierza walczącego tu w marcu 1915 r. Tym razem nie są to wspomnienia spisane w kilka lat po wydarzeniach, jak to miało miejsce w przypadku wspomnień Eduarda Pichlera. Te ostatnie pisane były zresztą na podstawie zapisków prowadzonych na bieżąco, ale z perspektywy czasu i świadomego swej roli dowódcy pododdziału. To co zaprezentuję Wam teraz, jest surowym tekstem zapisków prowadzonych na bieżąco w niewielkim notatniku należącym do Hansa Drizy, który podczas walk w rejonie Maniłowej, był zaledwie dowódcą Schwarmu (drużyny) w stopniu EFrwTitlarKorporal. Dopiero krótko przed 21 marca 1915 został wyznaczony na dowódcę plutonu, co wynikło z ponoszonych strat.Stąd zupełnie inna perspektywa przedstawiana w zapiskach, Drizanie najlepiej orientował się w aktualnym położeniu swego pododdziału czy zadań jakie otrzymywał jego macierzysty I batalion kk LIR 1.

Kim był autor? Urodzony w 1890 r. w Gaweinstal (Dolna Austria), w 1911 r., Johann Driza ukończył seminarium nauczycielskie i rozpoczął pracę na stanowisku nauczyciela w Neunkirchen. To pozwoliło mu na przesunięcie spełnienia obowiązku odbycia zasadniczej służby wojskowej do 1913 r, który to termin odroczono potem jeszcze o rok. Po ogłoszeniu mobilizacji 1 sierpnia 1914 r. został wcielony do służby w kk LSchR 2 w Bozen, skąd przeniesiono go do szkoły jednorocznych ochotników w garnizonie wiedeńskim, prowadzonej w kadrze kk LIR 1 „Wien”. Pod koniec szkolenia, na pocz. lutego 1915 r. Driza awansowany do stopnia Tit. Korp. zgłosił się ochotniczo do wyjazdu na front z najbliższym marszbatalionem – niezwłocznie został wcielony do VI MBaonu kk LIR 1, z którym 18 lutego wyruszył na front. W rejonie Gładyszowa uzupełnienia zostały wcielone do poszczególnych kompanii polowych, a przybyli jednoroczni ochotnicy zostali wyznaczeni na nowe stanowiska służbowe – w przypadku autora został on dowódcą drużyny w 4 plutonie 2 kompanii polowej (zatem w I batalionie kk LIR 1). 22 marca 1915 r. w rejonie pomiędzy Maniłową a Za Balanda dostał się, pośród innych 40 żołnierzy, do niewoli rosyjskiej, z której udało mu się powrócić dopiero w 1921 roku.

Niczym jednak przejdę do tekstu dziennika, jeszcze niewielkie sprostowanie do poprzedniego postu – wkradł się tam chochlik drukarski – z SEH Galicja (SEH – Stowarzyszenie Eksploracyjno-Historyczne) zrobiłem„SGH Galicja”. Mam nadzieję że Koledzy z „Galicji” nie mają tego za złe, a skoro już o nich mowa, to warto wspomnieć że bez ich aktywnego zaangażowania w „Projekt Maniłowa” nie byłoby możliwe zrobienie, tego co już możecie zobaczyć odwiedzając Gminę Baligród – ich niezmordowana działalność w terenie pozwoliła zgromadzić zabytki prezentowane w muzeum w siedzibie OSP, nie wspominając o jego urządzaniu, bez ich wkładu pracy nie byłoby też cmentarza wojennego na szczycie Łysego Wierchu.

Tomasz Nowakowski, płk SG w rez.

18 luty.

O wpół do szóstej wyjechaliśmy ze stacji rozrządowej Penzing. Do tej chwili towarzyszyło nam mnóstwo ludzi wśród nich liczni krewni i znajomi moich przyjaciół, mnie nikt nie mógł pożegnać, bo żadna bliska dusza nie wiedziała, skąd i kiedy pojedziemy. Dlatego pożegnanie z Wiedniem nie było dla mnie nazbyt przyjemne. Przez dźwięki wojskowej orkiestry dało się słyszeć płacz i okrzyki z tłumu, pociąg ruszył zostawiając zbiegowisko za sobą. Dojechaliśmy za półgodziny na Dworzec Północny, gdzie wydano nam kolację.Ciemną nocą opuściliśmy ukochane miasto Wiedeń. My jednoroczni ochotnicy podróżowaliśmy wagonem pierwszej klasy, gdzie było bardzo wygodnie, co pozwoliło nam zasnąć i marzyć o bliskich i o ojczyźnie.

19 luty.

Kiedy ocknęliśmy się ze snu, pociąg dojechał do Prerova, który odwiedzałem w szczęśliwszych czasach, spędzone tu piękne chwile stanęły mi w pamięci. O wpół do szóstej dostaliśmy herbatę, a potem pojechaliśmy dalej. O 11.00 dotarliśmy do Morawskiej Ostrawy, gdzie nastąpił krótki postój, tu dostaliśmy znowu herbaty a ja napisałem kartki pocztowe. O 12.15 zjedliśmy obiad w Oderbergu, o wpół do piątej dotarliśmy do Bielska, tu znowu herbata i po siódmej byliśmy w Żywcu.

20 luty

O 6 rano zatrzymaliśmy się w Mszanie Dln., o 8.15 w Kasinie Wlk. O 9.00 przyjazd do Dobrej, kwadrans przed 10.00 do Tymbarku […]. Tu stał pociąg, którym jechało na front wielu moich znajomych. O wpół do 11tej zatrzymaliśmy się w Limanowej. Widać już okrucieństwa wojny, wieża kościoła zniszczona przez artylerię, na budynkach stacji ślady kul. Znowu wysyłam karty pocztowe do kraju. O wpół do 2 dostaliśmy obiad w Nowym Sączu. Za kwadrans 6 dotarliśmy do Grybowa i tu wysiedliśmy po 2 dniach i nocach spędzonych w pociągu. Zakwaterowano nas w galicyjskim gospodarstwie, po raz pierwszy w życiu spałem w chlewie. Było bardzo zimno. Mój przyjaciel Kölbl dotrzymał mi towarzystwa.

21 luty

To pierwszy dzień z dala od ojczyzny spędzony w polu. Gotowaliśmy posiłek na świeżym powietrzu, potem o wpół do trzeciej odmarsz z Białej.Po kilku godzinach marszu dotarliśmy do Ropy, gdzie przenocowaliśmy. Spaliśmy w stodole całkiem dobrze. Jednak nad ranem o 4.00 jeszcze w ciemności usłyszałem obok siebie dziwne odgłosy. Włączyłem swoją latarkę i ujrzałem okropny widok. Holzer leżał przede mną nie oddychając,z szeroko otwartymi oczyma, pianą na ustach, cały zesztywniały. Był bliski śmierci. Natychmiast rozdarłem jego bluzę i koszulę, polałem go wodą i zacząłem sztuczne oddychanie. Po kwadransie udało się,zaczął samodzielnie oddychać. Był bliski uduszenia się, a jednak ocknąłem się we właściwym czasie i uratowałem go!

22 luty

Stamtąd wyruszyliśmy o 7 rano. O 4 po południu przez Uście Ruskie dotarliśmy do Regetowa Wyż. Podczas marszu było tylko ¾ godziny odpoczynku. W Regietowie na kwaterze zasiedliśmy w izbie wiejskiej przy ciepłym piecu, zrobiliśmy sobie kawę i graliśmy w karty. Nocleg bardzo dobry na strychu z sianem, byliśmy bardzo wyczerpani i zmęczeni długim marszem. Słychać grzmot dział.

23 luty

Nasz pułk zluzowano z linii frontu, dlatego o 7.00 wymaszerowaliśmy z naszych kwater do wsi Łosie, gdzie wcielono nas do pułku. Tu kwaterowaliśmy na noc w szopie z desek. Spaliśmy na podłodze z desek. Panował przejmujący chłód, wiatr gwizdał przez szczeliny, zawiewając nas śniegiem przez dziury między deskami.

24 luty

Zimno obudziło mnie o wpół do piątej więc wstałem. Kwadrans po ósmej wyruszyliśmy przez Gródek do Stróż, gdzie dostaliśmy menaż i o drugiej znów wsiedliśmy do pociągu. Znowu na jakiś czas uniknąłem swego losu. Dokąd wiozą nas nocą, nic nie wiadomo. Śpię w bydlęcym wagonie na hamaku, który zrobiłem sobie z mojej płachty namiotowej.

25 luty

O 6 rano jesteśmy w Preovie (Eperies). Tu czarna kawa. Za kwadrans 7 jedziemy dalej i o dziewiątej docieramy do Koszyc. Tutaj dostajemy menaż, potem fasujemy boczek, chleb, kiełbasę i cygara. W ogóle na zaopatrzenie w transporcie kolejowym nie da się złego słowa powiedzieć.Wszystkiego było tak dużo, że często nie wiedzieliśmy, co z tym zrobić. W Koszycach wysyłam kartkę do mojej Berty. O wpół do dwunastej wyjazd i przez Legesnye, o 3:00 przybyliśmy do Alsömihalye. Tutaj stoimy do wpół do szóstej i dostajemy menaż. Nocą nie ujeżdżamy daleko, śpię znowu w swoim „hamaku”.

26 luty

Przez Homoną dojechaliśmy do Sinny, gdzie o 10 rano wyładowujemy się. Potem dostajemy czarną kawę z dużą ilością rumu, skutkiem czego niektórzy się upili. O 12:30 przemaszerowaliśmy ku południowi do Modrej 15 km i zostaliśmy zakwaterowani w stajni w tutejszej stadninie. Podczas marszu mój kolega Richter wołał mnie, ale nie usłyszałem go. W stajni spało by się całkiem dobrze gdyby nie wielkie szczury biegające mi po twarzy i klatce piersiowej. Bestie wyżarły też chleb, jaki miałem w plecaku.

27 luty

O 7 rano apel i rozkaz dzienny. Wszystko ma być wyczyszczone. Myję górną połowę ciała w strumieniu, czyszczę zęby, poleruję co się da. Po tylu dniach to prawdziwe błogosławieństwo. Reszta dnia przeznaczona jest na odpoczynek. Wieczorem ugotowałem przy ognisku doskonałe mięso w sosie. Wieczór był cudowny. Siedzieliśmy przy ogniskach, paliliśmy i śpiewaliśmy piosenki. Noc znowu zakłóciły nędzne szczury, usiłowałem na nie polować kołkami od namiotu ale bez rezultatu.

28 luty

Apel o wpół do 7. O wpół do 9 wymarsz z Modry. Rankiem wspaniałe słońce. Przed zbiórką do wymarszu poszedłem do małej kaplicy na najbliższej górce. Słońce na błękitnym niebie uśmiechało się do nas spokojnie, tak jak gdyby na świecie panował pokój. Nigdy wcześniej nie umieliśmy doceniać domu rodzinnego, który teraz jest tak daleko od nas. O wpół do trzeciej dotarliśmy znów do Sniny. Tuzakwaterowano nas na strychu bez słomy. Wieczorem byłem wezwany do Fährn. Kastnera, żeby wypisywać wnioski na srebrne Medale Za Dzielność, tam dostałem kolację a potem mogłem też przenocować.

1 marzec

Apel o 6, o 9 wymarsz. Czuję się źle, prawie nie mogę iść. Ale jakoś z wysiłkiem w końcu daję radę. Zaczął mocno padać śnieg. Pokonaliśmy ledwie 18 km, co było bardzo męczące, bo brnęliśmy w błocie. O 3 po południu dotarliśmy do Tary(?), zapadłej węgierskiej wioski. Tu spałem w izbie na drewnianej ławce. Mam wrażenie że nie odpoczął bym lepiej nawet w łóżku sprężynowym wysłanym piernatami. W ogóle kwatery nędzne. Na następny dzień czułem się już zdrów.

2 marzec

O 8 wymarsz. Idziemy dalej, coraz bardziej oddalając się od cywilizacji. Po ok 30 km dotarliśmy do zapadłej wioszczyny<tj Roztoki lub Liszna TN>, tu nocleg na strychu. Oto nasza nagroda: w nocy przeraźliwe zimno, więc moje buty zamarzły na kość, rano mam problemy z ich nałożeniem. Po drodze przekraczaliśmy przełęcz 750 m<chodzi o przeł. Nad Roztokami 801 m npm, wg austriackiej „75tki” 797 m>. Wszędzie mnóstwo śniegu.

3 marca

Wymarsz o 7. Maszerujemy dalej po górskich drogach i o 3po południu docieramy do Jabłonek, gdzie nocujemy. Szopa na siano, w której mamy spać, jest tak przepełniona żołnierzami, że mogliśmy w niej tylko tkwić jak śledzie w beczce. Jutro ruszamy na front. Huk armat słychać wyraźnie.

4 marca

O 5 rano wymarsz. Droga bardzo uciążliwa, wyślizgany lód. O godz. 9 dotarliśmy na jakiś grzbiet górski, gdzie najpierw rozwinęliśmy się na pozycji, a potem w szyku Schwarmlinie <rodzaj szyku zbliżonego do tyraliery - roje drużyn rozwinięte w linię> ruszyliśmy naprzód. Rosyjskie kule świszczały nad nami, że aż miło, ale jakoś nie odczuwałem strachu. Wydawało mi się że żadna z nich mnie nie trafi.Było bardzo zimno, posuwając się do przodu zapadaliśmy się po brzuch w śniegu, a kule latały nad nami jak szalone. Szczególnie nieprzyjemne były rozrywające się szrapnele, na szczęście większość była zbyt długa i wysoka. Obok mnie jeden z pionierów został trafiony w usta i padł na miejscu. Drugi mój towarzysz został postrzelony nad okiem. Jakaś kula przeleciała obok mego ucha z prawej strony i rozerwała chlebak żołnierzowi posuwającemu się za mną. Gdy zapadł wieczór wygrzebaliśmy jamy w śniegu, żeby jakoś przeczekać nadchodząca noc. Dalej trwała strzelanina i padały pociski artyleryjskie, na odcinku naszego batalionu na szczęście obyło się bez strat. Nocą gdzieś niedaleko nastąpił szturm, bo słyszeliśmy przeciągły wrzask „hurra”, gwałtowną palbę karabinową i wybuchy pocisków artylerii, co robiło straszne wrażenie. Kiedy było już po wszystkim, pokładaliśmy się w naszych dziurach, a nad nami dalej świszczały kule. Straszne zimno, ogień z obu stron trwał cały czas.

5 marca

Wczesnym rankiem dociera do nas kawa, boczek, chleb i papierosy. Potem rozbudowujemy nasze ukrycia, tak żeby dało się w nich wygodniej leżeć. Rosjanie dalej ostrzeliwują szrapnelami, śmiejemy się z nich i z zimną krwią poruszamy się po naszych pozycjach, ale kiedy taki pocisk rozrywa się wysoko nad nami, całe bractwo niczym wystraszone króliki znika w swoich dołach. Okoliczny las przedstawia opłakany obraz. Dumne jodły leżą w śniegu, wielkie pnie połamane wybuchami niczym źdźbła trawy. Cały dzień trwa ostrzał. O zmierzchu zluzowano nas i ku naszej radości maszerujemy w dół doliny przez pola pokryte śniegiem. Tylko kiedy w niebo wzbija się rakieta oświetlająca zamieramy bez ruchu. Wkrótce zbieramy się przed maleńką opuszczoną wioseczką Łubne. Ta też jest ostrzeliwana przez Rosjan. Maszerujemy jeszcze trochę drogą do kilku płonących chałup, gdzie mieliśmy nocować. Wobec tego zawracamy z powrotem ku paru szopom na siano, starając się czynić jak najmniej hałasu, by nie zdradzać Rosjanom naszego położenia. W jednej z takich szop nocujemy, śpiąc całkiem dobrze. Nie wolno zapalać światła, więc następnego dnia nie wolno kręcić się na zewnątrz.

6 marca

O 11 wymarsz. Wspinamy się na jakąś górę, ale kiedy byliśmy prawie na szczycie, przyszedł rozkaz powrotu. Potem maszerujemy rowem wzdłuż drogi ostrzeliwanej przez rosyjską artylerię. Pociski nadlatywały całymi stadami, rozrywając się przed, obok, za i nad nami, nie czyniąc nam zresztą większej krzywdy. Tylko nieliczni oberwali wyrzucanymi przez wybuchy kamieniami. Żeby pokonać to piekło przebiegaliśmy pojedynczo w odstępie 30 kroków, niemal wszystkim udało się to bez szwanku. Mój pluton zebrał się przy płonącym domu, i już razem pobiegliśmy dalej. Ledwie ostatni z nas odbiegł z tego miejsca, w płonącą ruinę trafił granat. Szczęśliwi, że obyło się bez strat, dotarliśmy do podnóża góry, którą właśnie szturmem zdobyli nasi <Piaski 782 m npm TN> i skąd sprowadzano właśnie ze dwie setki rosyjskich jeńców ze zdobycznymi 2 ckm. Zaczęliśmy wspinaczkę przez gęsty niczym dżungla las, tak że pionierzy idący przodem musieli nam torować drogę. O 5 popołudniu osiągnęliśmy z niebywałym mozołem wskazany cel, ponosząc przy tym minimalne straty. Na miejscu, w pełnym oporządzeniu i z bronią pod ręką, z pomocą naszych łopatek kopaliśmy najpierw jamy śnieżne a następnie usiłowaliśmy choć trochę wkopać się w zamarznięty grunt. Potem ściągamy gałęzie jodły, żeby wymościć nimi dno schronienia i zrobić z nich jakieś przykrycie od góry. Wtedy dostajemy się pod morderczy ogień karabinu maszynowego,ustawionego na dole, z boku. Nie dawało się nawet wystawić głowy,bo kule świtają bez przerwy nad przedpiersiem i uderzają w pnie drzew za nami. Całą noc trwa wymiana ognia, wybuchają pociski artyleryjskie. Zasnąłem ze zmęczenia dopiero kiedy na rozgrzewkę łyknąłem trochę koniaku z mojej manierki. Obudził mnie nagły alarm – rozkazano nam wzmocnić „czternastaków”<kk LIR 14 TN> na naszym skrzydle. Z trudem wspinaliśmy się na kolejne wzniesienie, za nim opuściliśmy się do wąwozu, w którym znowu ruszyliśmy pod górę po zamarzniętym potoku. Można sobie wyobrazić jak ta wspinaczka wyglądała. Kiedy w końcu osiągnęliśmy już szczyt, dostaliśmy rozkaz powrotu na dotychczasowe pozycje. Tu schroniliśmy się w naszych jamach przy niezwykle silnym mrozie. Z gazety, którą nam dostarczono na pozycję wyczytałem, że w tych dniach temperatury spadły do25 st.

7 marca

O 8 rano. Niedziela. Jeszcze przed świtem pobudka, musimy zająć doły strzeleckie na niezalesionym grzbiecie.Stąd jest wspaniały widok, a i słońce jest dla nas łaskawe, choć przy tak niskich temperaturach niewiele to daje. Siedzę sam w dziurze i uzupełniam zapiski w dzienniku. Moje myśli w tą piękną niedzielę kierują się ku ojczyźnie. Wokół mnie ogromne góry, ale nie te dobrze mi znane z ojczyzny, te tutaj nie są wcale przyjazne i ciągle dobiega z nich ryk armat. Rosjanie ostrzeliwują teraz dolinę, którą wczoraj maszerowaliśmy. Mogę dokładnie obserwować działanie padających pocisków na jeńców rosyjskich, których dzisiaj odprowadzają na tyły. Czynią obrzydliwe spustoszenia! Siedzimy tu cały dzień i noc, zrobiliśmy kawę, zupę i herbatę, pomimo ostrzału szrapneli, których Rosjanie nam nie żałują. Noc niespokojna. Muszę rozprowadzać i zmieniać posterunki podsłuchowe, dzięki czemu jednak nie marznę.

8 marca

Przed południem przesuwamy się na następne wzniesienie. Tu znowu wygrzebujemy w śniegu doły strzeleckie i jamy, pozostając w nich do końca dnia. O 11 w nocy zostajemy zluzowani i schodzimy w dolinę. Czarna noc, nie widać dalej jak na 5 kroków. Droga nie do opisania, schodzimy wspomnianym wcześniej potokiem, który jak się okazało zamarzł tylko na niektórych odcinkach. Ciągle wpadamy na siebie uderzając się boleśnie. Co chwila kłąb kilku wywracających się żołnierzy natrafia na załamujący się lód i ląduje w wodzie. Przemoczone mundury oblepiają się śniegiem i po chwili zamarzają tworząc lodowy pancerz na ciele. Dopiero o 2 nad ranem, po krótkim błądzeniu, docieramy do wiosczyny Łubne, gdzie mamy dostać menaż. Kiedy jednak tu przybyliśmy okazuje się że nic już dla nas nie zostało. Nie dostajemy więc nic, rozdano tylko pocztę z kraju. Ku mej wielkiej radości dostaję 2 paczuszki od mojej Berty <narzeczona, potem żona autora TN>(…) Potem znowu maszerujemy przez lasy i ośnieżone stoki na jakąś górę zajętą przez naszych.

9 marca

0 9 osiągamy nakazany szczyt i szykujemy sobie zimowe kwatery. Gotuję czarną kawę, zupę i przyrządzam Kaiserschmarrn <słodka potrawa z mąki z rodzynkami TN> dla siebie, Lutza i Lauera. Smakowało znakomicie!O 6 wieczorem obsadzamy linię obrony, noc przebiega spokojnie. Było zimno więc kładziemy się blisko siebie z Kölbl’em (…)

10 marca.

Znowu dzień bez jedzenia! O świcie ugotowałem czarną kawę. Dziś mamy stąd odejść. Rosjanie się cofnęli. Nasz batalion bardzo zmalał, w moim plutonie zostało tylko 21 ludzi. Dalej obsadzamy pozycję.

11 marca

Na tych samych pozycjach. Nie wydarzyło się nic szczególnego. Zostałem zastępcą dowódcy plutonu, do tej pory byłem dowódcą 1 drużyny 4 plutonu.

12 marca

Na tych samych pozycjach. Okropne zimno i duży opad śniegu.Pomimo wielokrotnych szturmów Rosjanie nie dawali sobie odebrać Maniłowej i trzymali się niczym beton. Na rozkaz jednego majora z „dwudziestoczwartaków”<kk LIR 24 TN> wierzchołek Maniłowej został podkopany przez pluton pionierów i wysadzony w powietrze. Zaraz potem wzięto ją szturmem, biorąc wielu jeńców. Nasi wreszcie obsadzili szczyt. Do 12 w nocy byłem dowódcą posterunków podsłuchowych.

13 marca

Na tych samych pozycjach. Nic nowego! Otrzymałem pocztę i trzecią paczuszkę od mojej B. co sprawiło mi wielką radość. Pełnię służbę rozprowadzającego posterunki do 12 -tej.

14 marca

Niedziela. Na tych samych pozycjach. 2 paczuszki, list i pocztówka do ukochanej.

15 marca

Silny ostrzał szrapnelami. Po południu pracujemy przy ulepszeniu pozycji i powiększeniu naszych schronów. Wieczorem wychodzę na przedpole z 4-ma ludźmi na patrol. Podczas niego nie wydarza się nic nadzwyczajnego, noc przebiega całkiem spokojnie.

16 marca.

O wpół do 6 h rano wracam bez żadnych incydentów na naszą linię. Dostaję karty pocztowe od B. wysłane 7 i 8 marca.

18 marca

Dziś odnalazłem po długich poszukiwaniach mego przyjaciela Karla Richtera <EFrwKorp z kk LIR 14>. Spotkanie strasznie nas ucieszyło tym bardziej, że od jakiegoś czasu byłem przekonany, że został ranny. Teraz możemy spotykać się codziennie, choć niestety nie na dłużej.

21 marca

Przepiękna słoneczna niedziela. Wydaje się, że to zwiastun początku wiosny. Jak zwykle udaję się do mego przyjaciela Richtera, tym razem aż na pierwszą linię, gdzie pełni właśnie służbę. Zjadamy jego fasunek popijając rumem, śpiewamy piosenki i rozmawiamy o ukochanych w ojczyźnie. Ponieważ jednak tymczasem mianowano mnie dowódcą plutonu, nie mogę zostać na dłużej tak jak uprzednio, do tego dziś Rosjanie mocno ostrzeliwują nasze pozycje. Przyjaciel odprowadza mnie na dół na nasze stanowiska, więc wypijamy czarną kawę u mnie w jamie. Mimo gwałtownego ostrzału zaczyna szkicować mój portret przed schronem. Ten rysunek jako kartę pocztową wysyłam zaraz z naszymi podpisami do mojej ukochanej. Jak się okazało, to była ostatnia kartka wysłana przeze mnie z frontu, nawet nie wiem czy doszła na miejsce. Odprowadzam go kawałeczek, ustalamy że będę próbował jutro przyjść do niego i zrobić jego portret. Ale kiedy dzień ma się już ku końcowi, rozpoczyna się gwałtowny ogień karabinowy po obu stronach naszego odcinka. Rosjanie rozpoczynają szturm, niszcząc naszą linię telefoniczną i przełamując się przez pozycję sąsiadującego z nami czeskiego pułku. Potem zachodzą od tyłu i około 6 wieczorem nasz los jest przypieczętowany. Dostajemy się do niewoli! Natychmiast zmuszają nas do odmarszu na dół, gdzie czekają już kozacy, którzy biczami pędzą nas przez całą noc bez chwili przerwy, tak że około 8 rano docieramy do Zagórza.

22 marca - w niewoli

Tu na dworcu kolejowym zostajemy przeszukani, zabierają nam lornetki, płachty namiotowe, latarki i inne przedmioty. Pozwalają nam na krótki odpoczynek i po południu maszerujemy do Liska gdzie docieramy ok 4. Tu umieszczają nas w jakimś splądrowanym domu z powybijanym oknami. Oczywiście nie dostajemy nic do jedzenia. Dopiero potem wydali zupę, ale z powodu wielkiego zmęczenia nie próbowałem nawet po nią stać. Położyłem się na ziemi, przykrywszy się moim kocem i zasnąłem, mimo zimna i twardej podłogi.

<Jeszcze tytułem uzupełnienia: w dniach 23-28 marca 1915 konwój pieszo dotarł do Lwowa a potem dalej na wschód – do pociągu jeńcy wsiedli dopiero 3 kwietnia TN>

43275