Największa bitwa
Treść
Pytanie to stawiają do dziś historycy. Odrzucając modną obecnie próbę pisania historii alternatywnej, w której zakłada się, że jedyną szansą na przetrwanie mógł być doraźny sojusz Polski z III Rzeszą przeciw Sowietom, warto zauważyć, że wojna obronna miałaby szanse powodzenia tylko wtedy, gdy zgodnie z założeniami polskiego dowództwa byłaby elementem większej całości. To znaczy gdyby sojusznicy wypełnili swoje zobowiązania. Taki też był sens najkrwawszej bitwy stoczonej w tej kampanii przez wojska gen. Tadeusza Kutrzeby.
Gdy minister spraw zagranicznych Józef Beck w mowie sejmowej wygłoszonej 5 maja 1939 r. stwierdzał: „Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna – tą rzeczą jest honor!”, miał na myśli taki honor, jaki przez wieki był elementem cywilizacji łacińskiej. Wrzesień 1939 r. pokazał, że honor i zobowiązania sojusznicze mogą niestety ulegać różnym interpretacjom. Późniejszy marszałek Francji i powojenny dowódca sił lądowych NATO w Europie Alphonse Juin pisał o decyzji aliantów z 1939 r.: „Cóż za niewybaczalny błąd! Pozwoliliśmy zdruzgotać Polskę związaną z nami paktem sojuszniczym. Cóż za hańba!”. Niestety, za ten strach, błąd i hańbę Europa i świat zapłaciły milionami ofiar. Można mieć tylko nadzieję, że po raz ostatni…
W obliczu wojny
Pierwszy tydzień wojny obronnej 1939 roku był dla polskiej armii dramatem. Przeważające siły niemieckie, atakując bezpardonowo z ziemi, lądu i powietrza, wkraczały w głąb Rzeczypospolitej. W kwaterze głównej Hitlera cieszono się, że koncepcja wojny błyskawicznej (Blitzkrieg) sprawdziła się ponad miarę. Niemcy wierzyli, że najpóźniej 8-10 września zajmą Warszawę i zmuszą Polskę do kapitulacji. Po południu 8 września radio niemieckie podawało nawet kłamliwy komunikat o zajęciu stolicy. Tak się jednak nie stało. Wieczorem 9 września prących ku stolicy niemieckich żołnierzy doborowej 8. Armii gen. Blaskowitza zaskoczył w okolicach Topola, Węglewic i Marcinowa nagły atak polskiej piechoty i kawalerii. Zaczęła się najkrwawsza bitwa tej kampanii – bitwa nad Bzurą.
Opracowywana od jesieni 1938 r. polska koncepcja obrony zakładała rozmieszczenie wojsk wzdłuż całej linii granicznej z Niemcami i prowadzenie możliwie jak najdłuższej obrony granic. Było to zadanie niezmiernie trudne wobec faktu, iż Niemcy zaatakowali również z terenu Prus Wschodnich oraz z obszaru podbitej Czechosłowacji.
Wydawać by się mogło, że koncepcja przeczyła logice prawideł wojennych, które nakazywałyby raczej skupienie wojsk na linii Wisły jako naturalnej przeszkodzie i podjęcie tam właśnie skutecznej obrony. Zaważył jednak wzgląd polityczny i gospodarczy. Obawiano się, że Hitlerowi na tym etapie wojny wystarczy jedynie zajęcie dawnego zaboru pruskiego. A w tej sytuacji Polska podzieli los Czechosłowacji, na której rozbiór wyraziły rok wcześniej zgodę mocarstwa zachodnie. Polska musiała męstwem swych żołnierzy udowadniać prawa do Wielkopolski, Śląska i Pomorza. Wojna graniczna miała być jednak tylko etapem. Potem miało dojść do przegrupowania i umocnienia linii Wisły, a gdyby i to się nie powiodło – wycofania na południowo-wschodnie rubieże kraju i dalszej walki.
Wytrwać w walce
Żaden z polskich dowódców nie zakładał, że Polska tę wojnę wygra samodzielnie. Zbyt duża była dysproporcja sił stron walczących. Klucz do zwycięstwa leżał jedynie w koalicyjnym charakterze wojny. Rzeczypospolita, zawierając sojusze z Francją i Wielką Brytanią, otrzymała gwarancje, że mocarstwa te pospieszą z realną pomocą. Szef Sztabu Naczelnego Wodza gen. Wacław Stachiewicz stwierdzał wyraźnie: „Zatrzymać ofensywę niemiecką będziemy mogli dopiero, gdy nastąpi zmiana niekorzystnego stosunku sił, związana z odciążeniem naszego frontu przez ofensywę na Zachodzie. Działania nasze do tej chwili mają charakter walki o czas, walki o przetrwanie”.
Dlatego gdy 3 września Francja i Anglia wypowiedziały formalnie Niemcom wojnę, tysiące warszawiaków zgromadziły się pod ambasadami obu państw, a odgłosy spadających na stolicę bomb mieszały się z okrzykami radości. Zachód jednak nie ruszył, zapewniając stronę polską, że uczyni to najpewniej w połowie września. Tak zresztą stanowiły podpisane układy.
Ofensywy Francji i Wielkiej Brytanii obawiali się i Niemcy. Podczas jednej z narad w kwaterze Hitlera na początku września 1939 r. marszałek Hermann Göring stwierdzał z lękiem „Jeśli przegramy tę wojnę, niech Bóg ma nas w swojej opiece”. Podzielał ten strach również Hitler, zdając sobie sprawę, że wprowadzając na teren Polski znaczące siły, odsłania de facto zachodnią granicę Rzeszy. Dlatego priorytetem było jak najszybsze zdławienie oporu Polaków, który mimo przegranej bitwy granicznej, nie malał, ale wręcz tężał.
Bestialstwo lotników niemieckich i pluto- ny egzekucyjne maszerujące na tyłach Wehrmachtu nie złamały też woli oporu ludności cywilnej, która wraz z wojskim heroicznie broniła każdej piędzi ziemi. Kampania, która miała trwać krótko, wydłużała się, a niespodziewany polski atak nad Bzurą przeraził i zaskoczył Niemców.
Generał nadziei
Koncepcja bitwy zaczepnej, wiążącej siły wroga i opóźniającej ich marsz na Warszawę, zrodziła się w głowie gen. Tadeusza Kutrzeby. Ten dowodzący Armią „Poznań” 53-letni generał należał do grona najwybitniejszych znawców sztuki wojennej. Swoją karierę rozpoczął jeszcze przed I wojną światową w szeregach armii austriackiej, gdzie z wynikiem celującym ukończył Wojskową Akademię Techniczną i elitarny kurs inżynieryjny wiedeńskiej Szkoły Wojennej.
Po odzyskaniu niepodległości włączył się z ogromnym zapałem w prace sztabowe odrodzonego po latach niewoli Wojska Polskiego. I choć nie wywodził się z kręgów legionowych, Marszałek Józef Piłsudski, doceniając jego talenty, powierzał mu w gorących miesiącach wojny polsko-bolszewickiej niezwykle odpowiedzialne zadania: był kolejno szefem sztabu elitarnej 1. Dywizji Piechoty, Frontu Południowo-Wschodniego i Frontu Środkowego, kierował sztabem wojsk polskich zajmujących Kijów wiosną 1920 r. oraz sztabem 2. Armii podczas boju o Warszawę w sierpniu 1920 roku. Za prace sztabowe w rozstrzygającej o losach wojny z bolszewikami bitwie niemeńskiej otrzymał Order Wojenny Virtuti Militari.
W okresie międzywojennym zasłynął jako szef Biura Ścisłej Rady Wojennej, a następnie komendant Wyższej Szkoły Wojennej, którą kierował od 1928 r. aż do wybuchu wojny. Wykształcił blisko pół tysiąca oficerów sztabowych, przygotowując ich na wypadek konieczności obrony Polski przed agresorami ze wschodu i zachodu. W jednym z wystąpień mówił do absolwentów: „Niech wam nie przesłaniają horyzontu zdobyte orzełki i piękne sznury oficera sztabu generalnego. Pracujcie nadal nad sobą. Zachowajcie wdrażaną wam w tych murach umiejętność pracy zespołowej. Bądźcie skromnymi, lojalnymi pracownikami i dobrymi kolegami”.
Generał oceniany był niezwykle wysoko przez przełożonych i współpracowników. „Imponował nam piękną postawą żołnierską, błyskotliwą inteligencją, rzetelną wiedzą i wielkim doświadczeniem sztabowym” – pisał po latach gen. Jerzy Kirchmayer. Podobnie stwierdzał wiosną 1939 r. późniejszy Komendant Główny Armii Krajowej Stefan Grot-Rowecki, pisząc: „Ma opinię wybitnego operatora. Wyróżnia się inteligencją i bystrością umysłu”. Cechy te stały się powodem, dla którego marszałek Edward Śmigły-Rydz powierzył mu dowodzenie Armią „Poznań”, której pierwszym zadaniem miała być obrona Wielkopolski.
Ceniąc zmysł operacyjny gen. Kutrzeby, Naczelny Wódz zatwierdził też jego pomysł stoczenia większej bitwy z Niemcami. Nadany przez radio zaszyfrowany komunikat marszałka brzmiał: „Prowadzić energiczną akcję jak najszybciej. Dalej na obiad do Wierzbickiego”. Dla Niemców było to niezrozumiałe. Dla gen. Kutrzeby i jego sztabu – jasne. Uderzać w kierunku południowo-wschodnim na Radom, bo tam w cenionej restauracji Wierzbickiego można było w dwudziestoleciu zjeść wspaniały posiłek.
Hitler przerażony
„Słońce wschodzi” – tak z kolei brzmiało zaszyfrowane hasło do rozpoczęcia działań zaczepnych nad Bzurą. W szerszej koncepcji miały one związać znaczne siły nieprzyjaciela, odciążyć Warszawę, a nade wszystko dać możliwość sprawnego przegrupowania się wojsk polskich na linię Wisły i dalej w kierunku południowo-wschodnim. Dawało to czas niezbędny do oczekiwania w walce na ofensywę aliantów.
Pierwsza faza bitwy nie tylko całkowicie zaskoczyła Niemców, ale przyniosła im ogromne straty. Grupa Operacyjna gen. Edmunda Knoll-Kownackiego, wspierana przez Wielkopolską Brygadę Kawalerii gen. Romana Abrahama, rozbiła 30. Dywizję Piechoty. Wojska polskie zdobyły Łęczycę, Uniejów i Walewice, osiągając linię Ozorków – Stryków.
W walkach wsławiła się Grupa Operacyjna Kawalerii, którą dowodził gen. Stanisław Grzmot-Skotnicki, ten sam, który przed ćwierćwieczem ruszał jako jeden z siedmiu ułanów Beliny z krakowskich Oleandrów ku Kielcom. Wrzesień stanowił dla niego kres ziemskiej służby Ojczyźnie – przedzierając się wraz ze swymi ułanami na pomoc walczącej Warszawie, został 18 września śmiertelnie ranny. Podobny przykład bohaterstwa wykazał dawny żołnierz Dywizji Syberyjskiej gen. Żeligowskiego gen. Mikołaj Bołtuć, który na czele swej grupy operacyjnej zdobył Łowicz, a później, idąc na odsiecz stolicy, zginął 22 września pod Łomiankami w Puszczy Kampinoskiej.
Losy trwającej ponad dwa tygodnie bitwy toczyły się ze zmiennym szczęściem, a wioski i miasteczka od Łęczycy, przez Kutno, Łowicz i Sochaczew przechodziły z rąk do rąk. Ponosząc dotychczas spore straty, Niemcy rzucili do walki całą 8. Armię oraz skierowali nad Bzurę główne siły 10. Armii, w tym korpusy, które szykowały się do decydującego szturmu na Warszawę. Zaniepokojony rozwojem wypadków na teren bitwy na kilka godzin przybył nawet Hitler. Wyraźnie przerażony losem wojny, poprzez ambasadora Rzeszy w Moskwie, Schulenburga, rozpoczął gorączkowe starania, aby do akcji zbrojnej przeciw Polsce weszli Sowieci. Stanowić to miało wypełnienie tajnych zobowiązań do zawartego 23 sierpnia 1939 r. w Moskwie sojuszu między dwoma zbrodniczymi potęgami ówczesnego świata. Stalin jednak czekał. Nie był do końca pewien, jak zachowa się Zachód.
Czeka was chwała!
Tymczasem doszło do trwających prawie trzy dni walk na przedpolach Sochaczewa oraz do nieudanej niestety akcji ofensywnej Armii „Pomorze” gen. Władysława Bortnowskiego. Dla wsparcia piechoty i wojsk pancernych Niemcy użyli sił Luftwaffe. Niektóre samoloty niemieckie startowały każdego dnia aż pięciokrotnie, aby niespotykanym dotychczas w wojnach bombardowaniem zmusić Polaków do kapitulacji. Niemcy posuwali się do okrucieństw, jakich również dotychczas nie znano: w Jańcu koło Lipnic elitarne wydawać by się mogło oddziały niemieckich pancerniaków wymordowały rannych żołnierzy polskich przebywających w polowym punkcie sanitarnym 55. Pułku Piechoty.
Polacy bili się jednak zaciekle. Na polu chwały poległo blisko 15 tysięcy żołnierzy Wojska Polskiego, ale straty niemieckie, zważywszy ich liczebną przewagę, wynosiły ponad 8 tysięcy. Generał Kutrzeba wzywał w jednym z rozkazów: „Nie poddawajcie się chwilowym niepowodzeniom. Twardo i zawzięcie trzymajcie się terenu i niszczcie oddziały nieprzyjacielskie, które wdarły się w wasze ugrupowanie. Z wiarą i zażartością rzućcie się w bój, a czeka was chwała!”. Posłuszni tym rozkazom walczyli, aby Polska mogła zyskać bezcenny czas, wiążąc siły wroga. To umożliwiło przegrupowanie pozostałych sił polskich i podążanie zgodnie z rozkazami Naczelnego Wodza w kierunku południowo-wschodnim, gdzie prowadzony miał być dalszy opór. „Francja i Anglia ruszą lada dzień” – powtarzano na ulicach polskich miast, w okopach i kwaterach sztabowych.
Osamotnieni i zdradzeni
Tymczasem w odległym o półtora tysiąca kilometrów spokojnym francuskim miasteczku Abbeville dowódcy francuscy i brytyjscy zasiadający w sojuszniczej Najwyższej Radzie Wojennej podjęli decyzję o niepodejmowaniu akcji zbrojnej, mimo ogromnej przewagi, jaką dysponowali. Na granicy francusko-niemieckiej panował zdumiewający spokój, a samoloty brytyjskie, zamiast zrzucać bomby na zakłady zbrojeniowe Rzeszy, zrzucały ulotki, w których pisano, że wojna jest zła. Sami Francuzi nazwali to zjawisko „dziwną wojną”, a niemieccy sztabowcy przyznawali, że „tak ’siedzącej’ wojny nikt się nie spodziewał”.
Co najgorsze, o decyzji niepodejmowania ofensywy alianci „zapomnieli” powiadomić Polaków. Podobnie jak o znanym wywiadowi brytyjskiemu tajnym protokole do paktu Ribbentrop-Mołotow, który dzielił Polskę między Hitlera i Stalina. Pięć dni po naradzie w Abbeville armia sowiecka wkroczyła na wschodnie tereny II Rzeczypospolitej, a agresja ta niweczyła całkowicie plany prowadzenia skutecznego oporu przez armię polską na tzw. przedmościu rumuńskim.
Wojska gen. Kutrzeby podjęły ostatni już w bitwie nad Bzurą manewr. Wobec okrążenia przez siły niemieckie, w walce, pod ostrzałem artylerii i gradem bomb, blisko 50 tysięcy żołnierzy przebiło się przez Puszczę Kampinoską 22 września do walczącej stolicy, aby wesprzeć załogę Miasta Niepokonanego. Tam, po kilku dniach walk, znaleźli się wraz ze swym dowódcą w niemieckiej niewoli.
Zaczynał się kolejny etap zmagań o niepodległość. Dzień przed podpisywaną przez gen. Kutrzebę kapitulacją stolicy do płonącego miasta przybył z wytycznymi marszałka Śmigłego mjr Edmund Galinat. Zgodnie z rozkazem powołana została 27 września 1939 r. Służba Zwycięstwu Polski – pierwsza konspiracyjna formacja Polskiego Państwa Podziemnego. Rozpoczęła się realizacja słów Marszałka Piłsudskiego: „Być zwyciężonym i nie ulec – to zwycięstwo!”.
Jan Józef Kasprzyk
Nasz Dziennik