Stosy ciał na furmankach
Treść
W pierwszej jamie grobowej było pięć ofiar, rzuconych w nieładzie. Udało się podjąć tylko jedną, bo jej szkielet był kompletny. Czterech innych, leżących tuż obok, nie wydobyto, bo archeolodzy nie mogą dotrzeć do ich czaszek, które leżą pod współczesnymi nagrobkami.
W drugim dole znaleziono czaszkę osoby leżącej twarzą do ziemi. Podobnie jak w poprzednim wykopie do reszty szczątków nie ma dostępu.
Z kolei w trzecim dole znaleziono jedną osobę, pochowaną w trumnie, z której pozostały jedynie kawałeczki.
– Dziś nie potrafię powiedzieć, ile z tych szczątków pochowanych w tamtym okresie uda nam się odnaleźć. Proszę zwrócić uwagę, na jakim terenie pracujemy, jest bardzo trudny i miejsca do pracy jest bardzo mało. Pracujemy pod współczesnymi chodnikami, alejkami, najwięcej tego obszaru, który mamy do przebadania, to zaledwie 1,2-1,3 metra. To stwarza określone trudności, ale jesteśmy dobrej myśli – tłumaczy kierujący pracami prof. Krzysztof Szwagrzyk.
– Mamy w tej chwili szczątki siedmiu osób. Nie mamy wątpliwości, że to więźniowie. Świadczy o tym pochówek, który został tutaj przez nas odkryty. Ci ludzie są w dużym dole, ich szczątki zostały wrzucone, są nieułożone, splecione ze sobą – relacjonuje historyk. Według Szwagrzyka, podjęte do tej pory kości należą do młodych ludzi. Potwierdza to w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” pracujący na cmentarzu dr Łukasz Szleszkowski z Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.
Szkielety młodziutkich ludzi
– Myślę, że człowiek, którego szczątki udało nam się podjąć z grobu masowego, miał nie więcej niż dwadzieścia, dwadzieścia parę lat. Są pewne elementy wskazujące na to, że proces kostnienia szkieletu nie został zakończony, są jeszcze ślady po chrząstkach wzrostowych – mówi Szleszkowski.
Wiek ekshumowanej osoby zostanie szczegółowo ustalony dopiero wtedy, kiedy szczątki zostaną oczyszczone i ułożone w porządku anatomicznym. Przy wstępnych oględzinach szkieletów, zarówno tych podjętych z grobu, jak i nadal w nim spoczywających, nie stwierdzono do tej pory śladów obrażeń. Nie wiadomo więc, w jaki sposób zginęły ofiary.
– Na czaszce szkieletu nr 1 nie widać było żadnych obrażeń. Nie wiadomo, jak jest z resztą, bo nie można do nich jeszcze dotrzeć. Jesteśmy w stanie stwierdzić, które szczątki są od którego szkieletu, ułożone są w nieładzie, dwa szkielety leżą na boku, inne – jeden na drugim. Ten grób może być o wiele większy, ale nie jesteśmy w stanie szeroko go otworzyć, więc trudno nam powiedzieć, ile w nim jest osób – przyznaje dr Szleszkowski.
Z jam będą podejmowane tylko kompletne szkielety. Te, do których czaszek nie można na razie dotrzeć, zostaną udokumentowane, opisane, sfotografowane i na razie zasypane. Profesor Szwagrzyk jest przekonany, że pochówek osoby w trumnie nie pochodzi z czasów wojny, ale jest również pochówkiem więziennym.
Wskazuje na to umiejscowienie grobu na tej samej osi co jama odkryta z pięcioma osobami.
Pytany o guziki, które widać między żebrami jednej z ofiar, prof. Krzysztof Szwagrzyk odpowiada, że one nic nie oznaczają.
– Również na Łączce niekiedy znajdowaliśmy pojedyncze trumny i guziki, bo ich chowano w ubraniach. Ten człowiek miał wprawdzie jakieś ubranie, ale nie miał butów, miał gołe stopy, a buty były położone na trumnie. Nie ma pochówków zwyczajnych, kiedy człowieka chowa się bez butów, ale kładzie się je na trumnę. Dla mnie są to pochówki więzienne. Nie wykluczam, że pod tym człowiekiem mogą leżeć inni – podkreśla Szwagrzyk.
Przywożono ich wozami
Przy odkrytych dołach spotykamy starszego człowieka; nie chce podać swojego nazwiska. Mieszka niedaleko cmentarza, dowiedział się o wykopaliskach i przyszedł zobaczyć, jak prace postępują.
– Też mogłem tu leżeć. Mój ojciec pracował w policji przed wojną, ja byłem w AK, walczyłem w Powstaniu Warszawskim, szczęśliwie udało mi się nie siedzieć po wojnie. Ubecy, którzy robili w moim domu rewizję, bo oskarżali mnie o posiadanie broni i przynależność do AK, cudem nie znaleźli amunicji, którą schowałem w nocnej szafce – opowiada mężczyzna. Jego nieżyjący już brat stryjeczny mieszkał po wojnie koło cmentarza na Wałbrzyskiej. Opowiadał mu, jak przywożono tu zwłoki żołnierzy załadowane na furmankach zaprzężonych w konie, zakopywano je w tym miejscu.
– Oni jednak nie pozwolili na to, by ktoś patrzył z boku, co robią. Ludzie wiedzieli, że tu ich zakopują, ale z obawy o swoje życie milczeli. Przypuszczam, że celowo zakopywano ich głębiej, żeby na tym miejscu normalnie rozwijał się cmentarz i ślad po naszych bohaterach został zatarty – dodaje mężczyzna.
Podobnie myśli dr Witold Mieszkowski, który tak jak w trakcie prac na Łączce przynosi ekipie prof. Szwagrzyka prowiant na Wałbrzyską.
– To, co tutaj się działo, dotyczy jeszcze wcześniejszych zbrodni, które były przed majem 1948 roku. Wtedy jeszcze z więzienia mokotowskiego wywożono zwłoki naszych bohaterów koniem zaprzęgniętym do fury. Dzisiaj tutaj na cmentarzu była pani, która powiedziała mi, że widziała przez okno swojego domu, jak te zwłoki zwożono. Miała wtedy 13 lat i mieszkała niedaleko – mówi Mieszkowski.
Mieszkowski, którego ojca komandora Stanisława Mieszkowskiego odnaleziono na Łączce, tłumaczy, dlaczego przychodzi na cmentarz przy Wałbrzyskiej.
– Te wykopaliska to bardzo ważna publiczna sprawa. 28 lutego w Belwederze powiedziałem, że nie robię już tego dla siebie i dla mojego ojca, bo jego akurat odnaleziono. Robię to dla moich i nie tylko moich wnuków. To trzeba robić, żeby ci ludzie, którzy mają świadomość tego, że są Polakami, wiedzieli, gdzie są ich korzenie – zaznacza.
Wśród osób, które mogą spoczywać na służewskim cmentarzu, są m.in. żołnierze Komendy Głównej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego z Włodzimierzem Marszewskim „Gorczycą” na czele i ks. mjr Rudolf Marszałek, jedna z piękniejszych postaci polskiego podziemia antykomunistycznego.
Cmentarz parafialny przy ulicy Wałbrzyskiej w Warszawie to według prof. Krzysztofa Szwagrzyka miejsce wyjątkowe, jedno z trzech największych w stolicy pól grzebalnych ofiar komunizmu. Tutaj w latach 40. XX wieku pochowano kilkaset, być może nawet do tysiąca osób straconych, zmarłych lub zakatowanych w różnych miejscach na terenie Warszawy.
– Dzisiaj staramy się to miejsce przebadać, pokazać, że nie jest to jakieś miejsce domniemane, tylko rzeczywiste miejsce pochówków w latach 40. Tutaj pochowano bardzo wielu żołnierzy AK i NSZ, Zrzeszenia WiN. Naszym celem jest udokumentowanie tego miejsca, określanie jego obszaru, kształtu i powierzchni – mówi Szwagrzyk.