Wartości Witolda Pileckiego
Treść
Mariusz Majewski: Warszawski ratusz będzie inwestorem pomnika pułkownika Witolda Pileckiego…
Zofia Pilecka-Optułowicz: …jakiego pułkownika, proszę pana? (śmiech) Ojciec nie był żadnym pułkownikiem, tylko rotmistrzem.
Czyli nie cieszy się Pani z pośmiertnego awansu, który podpisał niedawno minister obrony narodowej?
Ubolewam, że kawaleria nie ma wyższego stopnia niż rotmistrz. Ale cóż zrobić. Niech sobie będzie dla kogoś pułkownikiem, jeśli ktoś uznał, że tak trzeba było postąpić. Ale nie dla mnie. Zresztą nie wiedziałam, że jest wniosek o awans. Dowiedziałam się z mediów, po fakcie.
Wracając do pomnika. Trwa dyskusja o miejscu, w którym powinien stanąć. Jest propozycja, aby był to plac Wileński, w miejscu gdzie stał pomnik Czterech Śpiących ku czci armii sowieckiej. Mówiono też o ul. Rakowieckiej, w pobliżu więzienia, gdzie wykonano na nim karę śmierci. Co Pani sądzi o tych lokalizacjach?
Uważam, że zanim rozpoczęła się publiczna dyskusja na ten temat, ktoś z władz powinien był spytać o opinię rodzinę. „Gość Niedzielny” jest pierwszy, który mnie o to pyta. O wszystkim dowiaduję się z mediów. Nigdy nie pozwolę na to, żeby mój ojciec był kartą przetargową w jakichś sporach albo był traktowany jak „kij wkładany w mrowisko”. Nie pozwolę, aby pomnik ojca stanął na miejscu Czterech Śpiących. W ogóle nie ma o tym mowy. Praga nie jest dla naszej rodziny jakimś szczególnym miejscem.
Zwolennicy tej lokalizacji wskazują, że w pobliżu znajdowały się sowieckie katownie. Poza tym symboliczne byłoby to, że pomnik bohaterskiej ofiary wreszcie zastąpił pomnik katów.
Jeszcze raz powtórzę, że nie pozwolę, aby historia tatusia służyła do jakichś rozgrywek i kombinacji. Tym bardziej że w okresie międzywojennym w tym miejscu miał stanąć pomnik bohatera wojny z bolszewikami, ks. Ignacego Skorupki. Nawet był już gotowy kamień. Wiadomo, co się stało – wybuchła wojna. W 1945 r. nieoczekiwanie materiał na pomnik ks. Skorupki wykorzystano na monument Czterech Śpiących. Nie stanął tam bohaterski kapłan i dopóki żyję, nie stanie tam też mój ojciec. Jeśli chodzi o miejsce w pobliżu więzienia przy ul. Rakowieckiej, nie widzę tam technicznej możliwości postawienia pomnika. Nie wiem, gdzie miałby tam stanąć.
Gdzie widzi Pani odpowiednie miejsce?
Nie chciałabym, żeby przeciągała się dyskusja o miejscu. Liczę na to, że Rada Warszawy przyzna po prostu odpowiednie. Bo nie chodzi o pieniądze, tylko o lokalizację. Środki na pomnik są na koncie w Londynie, zebrane przez tamtejszą Polonię, która chciała ufundować pomnik rotmistrza Witolda Pileckiego. Potrzebne jest tylko właściwe miejsce. Jakie? Chociażby na Żoliborzu, gdzie tatuś dobrowolnie dał się złapać Niemcom, żeby trafić do Oświęcimia. Może też być wylot ul. Witolda Pileckiego na Ursynowie. Tam jest bardzo ładny skwer. Można tam postawić pomnik.
IPN wie, że ojciec został pochowany na słynnej „Łączce” Cmentarza Wojskowego na Powązkach, ale na razie nie odnaleziono jego szczątków. Przygotowuje się Pani na ten moment?
Oczywiście. W tym wypadku z pewnością dowiem się o tym pierwsza. Znowu różni ludzie mówią różne rzeczy, gdzie powinien zostać pochowany, gdy prof. Krzysztof Szwagrzyk ze swoimi współpracownikami znajdą jego szczątki. Nie mam wątpliwości, że jego miejsce jest obok mojej mamy, której grób znajduje się na Powązkach w Panteonie Polski Podziemnej. Nie chcę, aby znów byli rozdzieleni. I tak długa historyczna zawierucha sprawiła, że znaleźli się w różnych miejscach. Chciałabym wreszcie zakończyć tę rozłąkę.
Często odwiedza Pani „Łączkę”?
Tak. To dla mnie święte miejsce. Nawet jeśli nie uda się znaleźć szczątków ojca, muszę bardzo podziękować IPN i prof. Szwagrzykowi za prace, które prowadzi w tym miejscu. Mają one doprowadzić do identyfikacji wszystkich bezimiennych ofiar komunizmu, których zwłoki nieludzko zrzucono do dołów śmierci. Tatuś zawsze mi powtarzał, żeby pamiętać o wszystkich ofiarach które pochłonął szalejący terror komunistyczny w pierwszych latach po wojnie. Przecież nie chodzi jedynie o Witolda Pileckiego. To przywrócenie pamięci jest naszą powinnością nie tylko wobec ofiar, ale także wobec pokolenia, które przyjdzie po nas.
W czasie wybuchu II wojny światowej miała Pani 6 lat. Ojciec musiał was zostawić i poszedł walczyć za ojczyznę. Jak go Pani zapamiętała?
Byłam już prawie dorosłą dziewczyną. (śmiech) Dobrze pamiętam ten dziecięcy okres. Wspominam ojca jako gospodarza majątku w Sukurczach, w dawnym powiecie lidzkim, na terenie dzisiejszej Białorusi. Była tam niesamowita przyroda. Po prostu bajkowa. Tatę nastrajała ona do pisania poematów, ukazywała jego wrażliwą duszę. Częścią tej wrażliwej duszy była też pasja malowania. Nie wiem, czy pan wie, ale ojciec pięknie malował. W Sukurczach jeździł konno, codziennie chodziliśmy na spacery. Uwrażliwiał mnie na przyrodę. Pokazywał biedronkę i tłumaczył, że ona też jest częścią Bożego dzieła stworzenia. Pamiętam, jak uczył nas wszystkiego, tak jakby wiedział, że czasu jest coraz mniej i wkrótce będzie musiał nas opuścić.
Jak wyglądały te ojcowskie nauki?
Przede wszystkim mówił, że trzeba być odważnym. Prawdę stawiać na pierwszym miejscu. Począwszy od zwykłych sytuacji życiowych. Umieć przyznać się do błędu. Nie dopuszczał kłamstwa ani żadnego koloryzowania. Chciał, żebym umiała poradzić sobie w życiu w każdej sytuacji. Ganił mnie, gdy garbiłam się przy stole. Wiara, nadzieja, miłość. Bóg, Honor, Ojczyzna. Gdy wspominam tamten czas, widzę, że ojciec starał się przekazać te drogowskazy, biorąc pod uwagę dziecięce pojmowanie spraw. Nie mogę zrozumieć do końca połączenia u niego wielkiej wrażliwości i delikatności oraz nieustępliwości i determinacji w dążeniu do prawdy.
Wojna przyniosła rozłąkę niejednej rodzinie. Jak wyglądały wasze kontakty w tym trudnym czasie?
Ojciec po kampanii wrześniowej dał się złapać Niemcom. Dwa lata i siedem miesięcy przebywał w Oświęcimiu. Po pewnym czasie od pojmania zaczęły docierać do nas przemycane od niego listy. Kiedy uciekł z Auschwitz, spotykaliśmy się dość często, aż do wybuchu powstania warszawskiego. Po powstaniu trafił do obozów w Łambinowicach i Murnau. Pamiętam dobrze Wigilię Bożego Narodzenia, którą zorganizował nam z mamą po swoim powrocie w Warszawie w 1946 r. Zdobył gdzieś prawdziwą zieloną choinkę. Udekorował ją biało-czerwonymi kokardkami i świeczkami w takich samych barwach. Wigilię spędziliśmy z ojcem w zajmowanym przez niego małym pokoiku. Odwiedzał nas potem w Ostrowii Mazowieckiej. Stamtąd pochodziła rodzina mamy i tam mieszkałyśmy.
Kiedy zorientowała się Pani, że już go może nie zobaczyć?
Mama obchodziła imieniny 12 maja. Wieczorem, był to rok 1947, czekałyśmy na ojca. Usnęłam na fotelu. Zbudziło mnie stuknięcie w szybę. W pierwszej chwili poderwałam się i otworzyłam okno, krzycząc do mamy, że przyjechał ojciec. Mama otworzyła drugie okno, ale nikogo nie zobaczyłyśmy. Zrozumiałam, że był to znak, iż coś mu się przytrafiło. Miałam jeszcze nadzieję, jak się okazało płonną, że go zobaczę.
A kiedy uzyskała Pani pewną, potwierdzoną informację o śmierci ojca?
Podczas rehabilitacji w 1990 r. W Naczelnej Prokuraturze Wojskowej mogłam przejrzeć dokumentację procesu ojca i jego grupy. Tam w stercie materiałów odnalazłam akt wykonania wyroku śmierci, rozstrzelania 25 maja 1948 r. o godz. 21.30 w więzieniu przy ul. Rakowieckiej. Słyszałyśmy pod koniec procesu, że ojciec dostał wyrok śmierci, ale początkowo ani ja, ani mama nie wierzyłyśmy, że rzeczywiście go zamordowano. Po zakończeniu procesu mama pojechała na Rakowiecką zawieźć paczkę, ale jej nie przyjęto, mówiąc, że ojciec wyjechał. Później jeszcze wielokrotnie powtarzano, że go nie ma.
Szczególną troską otacza Pani szkoły, które za patrona obrały rotmistrza Pileckiego. Jego historia jest coraz popularniejsza wśród młodzieży. Czym tak ujmuje młode pokolenie?
Rzeczywiście są już 24 takie szkoły i 25. w trakcie załatwiania procedur. Odwiedzam te placówki, spotykam się z młodzieżą w różnych miejscach Polski. Widzę, że młodzi mają ideały, chcą robić dobre rzeczy. Ojciec miał jasne przekonania, kierował się konkretnymi wartościami, które realizował w swoim życiu. Może to pociąga młodych. Ojciec musiał walczyć dla Polski. Dziś młodzież powinna przede wszystkim uczyć się dla Polski, a potem dla niej pracować. Ważne przy tym są powody, dla których ojciec wrócił do kraju. W październiku 1945 r.,
na osobisty rozkaz gen. Władysława Andersa, przybył do Polski, aby prowadzić działalność wywiadowczą na rzecz 2. Korpusu. Ale jego misją było odbudowanie ducha narodu polskiego. To z tego powodu był tak niewygodny dla Sowietów. Straszliwy wróg przerwał jego misję. Dzisiaj zwłaszcza młodzi ludzie muszą ją kontynuować.
Mariusz Majewski
gosc.pl
(2013-09-26)